Tym razem Paryż powitał mnie piękną pogodą, błękitnym niebem i ciepłymi promieniami słońca. Słoneczna jesień w tym mieście to coś magicznego. Nie wiem który już z kolei raz jestem w Mieście Świateł, ale muszę przyznać, że największe szczęście do ładnej pogody mam właśnie jesienią, tak więc może być coś przyjemniejszego, niż słoneczne bonjour ?
W Paryżu spędziłam cztery dni, z czego tylko jeden nie był słoneczny. Od jakiegoś czasu trzymam się filozofii nie spiesz się, chłoń atmosferę miasta, zrelaksuj się u boku ukochanej osoby, nie biegnij. Jeżeli chodzi o Paryż, wychodzi mi to doskonale. Spacery po paryskich parkach, odpoczynek na wszędzie dostępnych tam krzesłach i łapanie promieni słońca, przyglądanie się mieszkańcom miasta podczas ich wypoczynku, czy przechadzek, słuchanie ulicznego gwaru i łapanie chwili na zdjęciach. Buszowanie po Montmartre, do południa, relaks w Ogrodzie Luksemburskim po południu to mój przepis na udany dzień – tak też jeden z nich spędziliśmy. W międzyczasie przerwa na crêpes z cydrem, zakup aromatycznej herbaty, czy oglądanie pocztówek. W inny dzień kino przy Les Halles, kolacja przy lampce wina. A w dzień deszczowy po prostu relaks w mieszkaniu, koc i film. Uczucie spokoju i nie bycia zabieganym opuściło mnie tylko jak zwykle w metrze. Wciąż nie darzę ciepłym uczuciem paryskiego metra, zbyt poplątane i zatłoczone ! Brr. Przy niedalekich odległościach czasem lepiej pojechać autobusem, lub po prostu się przejść. Czyż nie?
Resztę mojego tygodniowego urlopu przeznaczyliśmy na wyjazd poza Paryż i odkrycie nowego dla nas obojga miejsca – wybór padł na Brukselę. W Brukseli, w przeciwieństwie do Paryża, zrobiliśmy (pieszo) ogrom kilometrów. Równowaga musi być : ) Relacja z dłuższego weekendu w stolicy Belgii już w następnym wpisie.